wtorek, 6 października 2009

Powidła...



Robienie zapasów - pracochłonne i żmudne. Babranina, a potem fura naczyń do zmywania, ale czy najlepsze zaprawy ze sklepu mogą równać się z tymi przygotowanymi samemu w domu? Nijak nie mogą! Dlatego warto się czasem pobawić, żeby zimą z satysfakcją móc wyciągnąć z kredensu słoiczek własnoręcznie przygotowanych powideł, zwłaszcza, że ich zrobienie nie powinno nastręczyć trudności nawet najbardziej opornym kucharzom.
Wystarczy tylko umyć i wydrylować śliwki, a następnie przełożyć do dużego garnka i gotować tak długo, aż uzyskamy pożądaną konsystencję. Ja za radą mamy smażę powidła tak długo, aż gorąca masa będzie odrywać się "krupami" od łyżki. Pod koniec można dodać dowolną ilość cukru, choć ja wolę, gdy powidła są raczej winne. Niestety w tym roku śliwki nie są zbyt słodkie, ale i tak zrezygnowałam z ich dosładzania. Gorące przekładam do słoiczków, starannie zakręcam i zostawiam postawione "do góry nogami", nakryte ręcznikiem do wystygnięcia.
Nie ma to jak drożdżowa chałka z węgierkowymi powidłami!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz